piątek, 15 lipca 2016

seven


Nadszedł wreszcie długo wyczekiwany przeze mnie dzień. To był bardzo dobry dzień. Moje gardło nie bolało... z nosa już mi nie kapało i stałem na scenie. Widownia była jeszcze pusta, ale można było już odczuć tą atmosferę. Uwielbiałem to... Byłem do tego stworzony. Mógłbym tak wiecznie, aż zniosą moje zwłoki ze sceny.
Scena była moim żywiołem, nie mógłbym bez tego żyć. To było częścią mnie.
Zszedłem ze sceny i udałem się do garderoby. Rozsiadłem się wygodnie w fotelu przed lustrem. Po chwili zjawiła się Lou i zajęła się moją bladą twarzą. Dobrze, że można było coś z tym zrobić. Z włosami było gorzej, bo jakoś dziś miały inny plan niż dłonie fryzjera. Ostatecznie daliśmy im spokój, bo mogłem się założyć, że i tak będą pływać w litrach wody, a wszystko za sprawą pewnego kurdupla.
Pokręciłem głową, gdy skoczyli ulepszanie mnie ze słowami: mam nadzieję, że nie będziesz się świecił.
Tak... Będę się świecił jak gwiazda.
Roześmiałem się na swoje własne myśli. Nigdy się nie wywyższałem, więc to było coś co powinno śmieszyć.
-Payno!! -Louis uwiesił się na moich ramionach. Ściekał mnie tak mocno, że praktycznie oczy wyszły mi na wierzch. -stęskniłem się!!
-jakbyś wrócił wczoraj jak zrobili to inni, nie byłbyś tak stęskniony -wyduszam z siebie.
Lou się ode mnie odsuwa i patrzy z uśmiechem.
-słyszałem, że poznałeś jakąś laskę -odepchnąłem go od siebie i cieszyłem się, gdy usłyszałem, że za pięć minut wchodzimy. To niby pięć minut, ale czas leci szybko i za nim zdążyłem mrugnąć, stałem na scenie z chłopakami. Mój żywioł. Ja scena, fani i chłopcy.
Muzyka rozchodziła się po całym moim ciele i już wiedziałem, że jestem w domu. To był mój żywioł. To byłem prawdziwy ja.
Wziąłem głęboki oddech i uśmiechnąłem się do fanów. To dzięki nim tu dziś stoję i mogę robić to co kocham. Zawdzięczam im bardzo dużo.
Kiedy w moich uszach rozbrzmiewają pierwsze takty muzyki, odpływam. Nie przejmuję się tym, że ledwo co zaczęliśmy koncert, a Harry potknął się o stopę Niall'a i ląduje płasko na scenie. I to nic, że właśnie woda, którą pił Louis wylądowała na mojej głowie. To było przecież nic... tacy właśnie byliśmy. Harry wiecznie robił sobie 'krzywdę'... ja i Lou biegaliśmy za sobą z wodą, a Horan zawsze się z nas śmiał.
Nie chciałem zostać dłużny Louis'owi, więc chwyciłem butelkę z wodą. Upiłem łyk i pobiegłem za tym kurduplem. Oczywiście takie zabawy tuż po mojej ostrej chorobie nie były najlepszym wyjściem, bo jest możliwość, że mi się nawróci... ale się tym nie interesowałem.
Goniąc za Lou, myślałem, że wypluje płuca... no ale go dopadłem i wylałem cała zawartość butelki za jego koszulkę.

Lou, uciekając wyłożył się na rozlanej wodzie. Upadłem na kolana i zaniosłem się śmiechem. To był bardzo dobry dzień i mógł się skończyć jeszcze lepiej jakby nie powinien aspekt, który mnie czeka tuż po koncercie. Jakbym wiedział, kogo spotkam na imprezie na którą zaciągnął nas Hazz, nigdy bym się na to nie zgodził... nigdy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz