czwartek, 4 lutego 2016

Jedenaś-cie



*Niall
To były naprawdę bardzo intensywne trzy dni. Może nie mogły się równać z tymi spędzonymi w trasie, ale po tak długiej przerwie... wszystko było intensywnie zwariowane.
Byłem strasznie zmęczony, ale nie miałem czasu na odpoczynek. Jeszcze podczas pobytu w Londynie umówiłem się na wizytę u psychologa. To wszystko oczywiście za namową Julii, która nie dała za wygraną.
Mimo wszystko była dziesiąta rano, a ja stałem przed jakimś szarym budynkiem. Wszedłem przez duże drzwi, które strasznie skrzypiały. Miałem szczęście, że nie miałem kaca.
Zimny hol przywitał mnie swoim chłodem. Ściany były pokryte jakąś dziwną tapetą, która gdzieniegdzie odpadała.
Spojrzałem jeszcze raz na kartę z adresem, aby się upewnić czy na pewno trafiłem pod odpowiedni adres. Z przerażeniem stwierdziłem, że znajdowałem się we właściwym miejscu. Nie wiedziałem jak najlepszy terapeuta mógł przyjmować w takim miejscu.
Podszedłem pod drzwi na których widniał duży napis JAMES JONAS. Przyżegałem się i nacisnąłem na klamkę i wszedłem do środka. Byłem zdziwiony, kiedy ukazał mi się jasnofioletowy korytarz z eleganckimi meblami. Prawdopodobnie to była poczekalnia.
Usiadłem na dużej brązowej, skórzanej kanapie. Do spotkania miałem jeszcze dziesięć minut.
Napisałem do Britt. Nie kontaktowaliśmy się ze sobą od trzech dni.
Ja: cześć
Nie odpisywała długo. Myślałem, że już się obraziła. Miała oczywiście powód, nie dawałem o sobie znaków życia.
Britt: witaj :)
Uśmieszek dał mi pewność, że wszystko jest ok.
Ja: co u Ciebie?
Britt: to co zwykle. A co u Ciebie? Jak wyjazd?
Zabrałem się za odpisywanie, gdy drzwi, których prędzej nie zauważyłem otworzyły się, a z nich wyszedł wysoki chłopak. Jego włosy były czarne jak smoła, tak samo jak oczy. Nawet na mnie nie spojrzał, przeszedł obok i zamknął za sobą drzwi z hukiem.
-pan Horan? -odwróciłem się w stronę skąd dochodził głos. Przede mną stał niski siwy mężczyzna.

*Britt
Był poniedziałek, w dalszym ciągu leżałam na łóżku w tym samym pokoju z tymi samymi perspektywami na przyszłość.
Nie wiedziałam kiedy wyjdę i czy na pewno wyjdę. Wydawało mi się, że mama chce mnie tu zamknąć na dobre, aby całkowicie skreślić mnie z jej życia. Kiedyś myślałam, że ma poczucie winy, że czuje się winna... ale po tych latach odczuwałam jej niechęć. Miałam wrażenie, że czuje do mnie odrazę i w głębi duszy obwinia mnie o to co się stało.
Ja w dużej mierze też się obwiniałam, bo można powiedzieć... że to była moja wina, ale chciałam aby mama mnie wspierała i pomogła wyjść z tego stanu odrętwienia i powrócić do życia. Jednak było inaczej... w jej oczach byłam winna.
Poczułam jak maleńka łza spływa po moim policzku, na samo wspomnienie Aleca. Musiałam zacisnąć mocno oczy, aby się nie rozpłakać. To były długie lata, ale ból dalej był taki sam, silny i głęboki. Czułam jak coś mnie rozrywa od środka.
Miałam ochotę krzyczeć, ale ze wszystkich sił się powstrzymywałam. Nie miałam ochoty ponownie dostać kolejną dawkę jakiś leków psychotropowych.
Nagle mój telefon zaczyna wibrować. Otwieram oczy i pozwalam łzą spłynąć po moim policzku. Pociągając nosem wkładam dłoń pod poduszkę i z ulgą stwierdzam, że to Niall.
Niall: cześć
Takie zwykłe cześć, a wyczułam w nim niepewność
Ja: witaj :)
Chciałam dać mu do zrozumienia, że mimo tego, że nie odzywał się tak długo, nie jestem na niego zła. Miał swoje życie...ja byłam obca dla niego... a poza tym, już byłam przyzwyczajona do tego, że ludzie mnie olewają.
Niall: co u Ciebie?
Co u mnie? U mnie śmierć!!
Ja: to co zwykle. A co u Ciebie? Jak wyjazd?
Czekałam długo na odpowiedź. Niestety Niall nie odpisał. Wsadziłam z powrotem telefon pod poduszkę.
Nie dziwiłam się mu... przecież nie mógł marnować swojego czasu na takie COŚ jak ja!
Chyba jednak powinnam umrzeć i nikomu nie przeszkadzać.
Od momentu, gdy poznałam Nialla nie zastanawiałam się nad sensem swojego życia. To tak jakby dał mi powód... dla którego żyję.
Odwróciłam głowę w prawą stronę aby zobaczyć szarą ścianę... przecież, to że tu jestem... jest moją winną.
Może po wyjściu stąd powinnam zamieszkać sama... bez rodziny. Tylko kto pozwoli zamieszkać psychicznie chorej samej, a co dopiero da pracę...
Jestem Brittany Allen i jestem największą ofiarą, którą sama stworzyłam.

*Niall
Poczułem się lepiej wychodząc od Jonasa. Facet nie potraktował mnie tak jak Ben. Nie stwierdził, że mam depresje, ale lekko się podłamałem tą całą sytuacją, w której się znalazłem.
Umówiliśmy się na kolejną wizytę,o której oczywiście nie miałem zamiaru nikomu mówić.
W drodze do domu postawiłem zajechać do szpitala i odwiedzić Britt. Nie widziałem jej długo i poczułem się trochę zawstydzony.
Nie mniej kupuję przed wejściem mały bukiecik kwiatków i wchodzę do środka. Z myślą, że idę do niej czuję się dużo lepiej niż jeszcze chwilę wcześniej.
Kiedy jestem już na odpowiednim uśmiecham się tak szeroko, że mam wrażenie, że dostanę skurczu mięśni i mi tak zostanie.
-Niall... -wpadam prosto na Bena. Mój humor pryska jak bańka mydlana -co tu robisz przyjacielu?
-idę odwiedzić Britt... -odpowiadam zgodnie z prawdą i widzę, że jego twarz tężeje. Widzę, że coś mu się nie podoba. Oczywiście, że mu się nie podoba...
-chodź -ciągnie mnie za sobą, prawdopodobnie do swojego gabinetu. Nie mam ochoty na zwierzanie się, bo jak nie patrzał godzinę temu siedziałem na wygodnym foteliku i wylewałem swoje smutki jakiemuś obcemu siwemu facetowi.
Siadam na jakieś słabo wyglądające krzesełko.
-powiem to raz i nie będę się powtarzał. Daj sobie z nią spokój. Z niej już nic nie będzie... znajdź sobie jakiś zdrowszy obiekt westchnień. Umów się z tą tam Seleną, a o Britt zapomnij, za nim to wszystko zajdzie za daleko.
-mówisz to wszystkim? -mam ochotę się śmiać, ale z drugiej strony mam ochotę walić go po twarzy.
-nie, mówię to tobie, bo jesteśmy rodziną. Znam Britt nie od wczoraj, więc wiem że z niej już nic nie będzie. Ona ciągnie wszystkich ze sobą na samo dno, a tobie na to nie pozwolę.
Jestem w szoku... spodziewałem się wszystkiego po nim, ale nie tego.
Wstałem gwałtownie i spojrzałem na niego zły.
-dzięki, nie skorzystam -idę w stronę wyjścia

-pamiętaj, że cię ostrzegałem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz