*Niall
To były naprawdę bardzo intensywne
trzy dni. Może nie mogły się równać z tymi spędzonymi w trasie,
ale po tak długiej przerwie... wszystko było intensywnie
zwariowane.
Byłem strasznie zmęczony, ale nie
miałem czasu na odpoczynek. Jeszcze podczas pobytu w Londynie
umówiłem się na wizytę u psychologa. To wszystko oczywiście za
namową Julii, która nie dała za wygraną.
Mimo wszystko była dziesiąta rano, a
ja stałem przed jakimś szarym budynkiem. Wszedłem przez duże
drzwi, które strasznie skrzypiały. Miałem szczęście, że nie
miałem kaca.
Zimny hol przywitał mnie swoim
chłodem. Ściany były pokryte jakąś dziwną tapetą, która
gdzieniegdzie odpadała.
Spojrzałem jeszcze raz na kartę z
adresem, aby się upewnić czy na pewno trafiłem pod odpowiedni
adres. Z przerażeniem stwierdziłem, że znajdowałem się we
właściwym miejscu. Nie wiedziałem jak najlepszy terapeuta mógł
przyjmować w takim miejscu.
Podszedłem pod drzwi na których
widniał duży napis JAMES JONAS. Przyżegałem się i nacisnąłem
na klamkę i wszedłem do środka. Byłem zdziwiony, kiedy ukazał mi
się jasnofioletowy korytarz z eleganckimi meblami. Prawdopodobnie to
była poczekalnia.
Usiadłem na dużej brązowej,
skórzanej kanapie. Do spotkania miałem jeszcze dziesięć minut.
Napisałem do Britt. Nie
kontaktowaliśmy się ze sobą od trzech dni.
Ja: cześć
Nie odpisywała długo. Myślałem, że
już się obraziła. Miała oczywiście powód, nie dawałem o sobie
znaków życia.
Britt: witaj :)
Uśmieszek dał mi pewność, że
wszystko jest ok.
Ja: co u Ciebie?
Britt: to co zwykle. A co u Ciebie? Jak
wyjazd?
Zabrałem się za odpisywanie, gdy
drzwi, których prędzej nie zauważyłem otworzyły się, a z nich
wyszedł wysoki chłopak. Jego włosy były czarne jak smoła, tak
samo jak oczy. Nawet na mnie nie spojrzał, przeszedł obok i zamknął
za sobą drzwi z hukiem.
-pan Horan? -odwróciłem się w stronę
skąd dochodził głos. Przede mną stał niski siwy mężczyzna.
*Britt
Był poniedziałek, w dalszym ciągu
leżałam na łóżku w tym samym pokoju z tymi samymi perspektywami
na przyszłość.
Nie wiedziałam kiedy wyjdę i czy na
pewno wyjdę. Wydawało mi się, że mama chce mnie tu zamknąć na
dobre, aby całkowicie skreślić mnie z jej życia. Kiedyś
myślałam, że ma poczucie winy, że czuje się winna... ale po tych
latach odczuwałam jej niechęć. Miałam wrażenie, że czuje do
mnie odrazę i w głębi duszy obwinia mnie o to co się stało.
Ja w dużej mierze też się
obwiniałam, bo można powiedzieć... że to była moja wina, ale
chciałam aby mama mnie wspierała i pomogła wyjść z tego stanu
odrętwienia i powrócić do życia. Jednak było inaczej... w jej
oczach byłam winna.
Poczułam jak maleńka łza spływa po
moim policzku, na samo wspomnienie Aleca. Musiałam zacisnąć mocno
oczy, aby się nie rozpłakać. To były długie lata, ale ból dalej
był taki sam, silny i głęboki. Czułam jak coś mnie rozrywa od
środka.
Miałam ochotę krzyczeć, ale ze
wszystkich sił się powstrzymywałam. Nie miałam ochoty ponownie
dostać kolejną dawkę jakiś leków psychotropowych.
Nagle mój telefon zaczyna wibrować.
Otwieram oczy i pozwalam łzą spłynąć po moim policzku.
Pociągając nosem wkładam dłoń pod poduszkę i z ulgą
stwierdzam, że to Niall.
Niall: cześć
Takie zwykłe cześć, a wyczułam w
nim niepewność
Ja: witaj :)
Chciałam dać mu do zrozumienia, że
mimo tego, że nie odzywał się tak długo, nie jestem na niego zła.
Miał swoje życie...ja byłam obca dla niego... a poza tym, już
byłam przyzwyczajona do tego, że ludzie mnie olewają.
Niall: co u Ciebie?
Co u mnie? U mnie śmierć!!
Ja: to co zwykle. A co u Ciebie? Jak
wyjazd?
Czekałam długo na odpowiedź.
Niestety Niall nie odpisał. Wsadziłam z powrotem telefon pod
poduszkę.
Nie dziwiłam się mu... przecież nie
mógł marnować swojego czasu na takie COŚ jak ja!
Chyba jednak powinnam umrzeć i nikomu
nie przeszkadzać.
Od momentu, gdy poznałam Nialla nie
zastanawiałam się nad sensem swojego życia. To tak jakby dał mi
powód... dla którego żyję.
Odwróciłam głowę w prawą stronę
aby zobaczyć szarą ścianę... przecież, to że tu jestem... jest
moją winną.
Może po wyjściu stąd powinnam
zamieszkać sama... bez rodziny. Tylko kto pozwoli zamieszkać
psychicznie chorej samej, a co dopiero da pracę...
Jestem Brittany Allen i jestem
największą ofiarą, którą sama stworzyłam.
*Niall
Poczułem się lepiej wychodząc od
Jonasa. Facet nie potraktował mnie tak jak Ben. Nie stwierdził, że
mam depresje, ale lekko się podłamałem tą całą sytuacją, w
której się znalazłem.
Umówiliśmy się na kolejną wizytę,o
której oczywiście nie miałem zamiaru nikomu mówić.
W drodze do domu postawiłem zajechać
do szpitala i odwiedzić Britt. Nie widziałem jej długo i poczułem
się trochę zawstydzony.
Nie mniej kupuję przed wejściem mały
bukiecik kwiatków i wchodzę do środka. Z myślą, że idę do niej
czuję się dużo lepiej niż jeszcze chwilę wcześniej.
Kiedy jestem już na odpowiednim
uśmiecham się tak szeroko, że mam wrażenie, że dostanę skurczu
mięśni i mi tak zostanie.
-Niall... -wpadam prosto na Bena. Mój
humor pryska jak bańka mydlana -co tu robisz przyjacielu?
-idę odwiedzić Britt... -odpowiadam
zgodnie z prawdą i widzę, że jego twarz tężeje. Widzę, że coś
mu się nie podoba. Oczywiście, że mu się nie podoba...
-chodź -ciągnie mnie za sobą,
prawdopodobnie do swojego gabinetu. Nie mam ochoty na zwierzanie się,
bo jak nie patrzał godzinę temu siedziałem na wygodnym foteliku i
wylewałem swoje smutki jakiemuś obcemu siwemu facetowi.
Siadam na jakieś słabo wyglądające
krzesełko.
-powiem to raz i nie będę się
powtarzał. Daj sobie z nią spokój. Z niej już nic nie będzie...
znajdź sobie jakiś zdrowszy obiekt westchnień. Umów się z tą
tam Seleną, a o Britt zapomnij, za nim to wszystko zajdzie za
daleko.
-mówisz to wszystkim? -mam ochotę się
śmiać, ale z drugiej strony mam ochotę walić go po twarzy.
-nie, mówię to tobie, bo jesteśmy
rodziną. Znam Britt nie od wczoraj, więc wiem że z niej już nic
nie będzie. Ona ciągnie wszystkich ze sobą na samo dno, a tobie na
to nie pozwolę.
Jestem w szoku... spodziewałem się
wszystkiego po nim, ale nie tego.
Wstałem gwałtownie i spojrzałem na
niego zły.
-dzięki, nie skorzystam -idę w stronę
wyjścia
-pamiętaj, że cię ostrzegałem...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz