*Niall*
Bolały mnie mięśnie. Miałem
nadwerężoną rękę. Wczorajszy dzień, dziś dał o sobie znać.
Ledwo się podniosłem. Doczołgałem się do łazienki. Byłem tak
wypatroszony psychicznie i fizycznie. Nigdy prędzej nie byłem tak
blisko śmierci, jak wczoraj. To wszystko było dla mnie takie
przytłaczające.
Oparłem głowę o szybę prysznica.
Usłyszałem wtedy dzwonek u drzwi.
Wciągnąłem spodnie od piżamy na
tyłek i poszedłem otworzyć. Byłem zdziwiony, kiedy zobaczyłem
Louisa. Stał, opierając się o walizkę. Musiał dopiero co wrócić.
-co tu robisz, stary? -zapytałem
-sprawdzam, czy żyjesz, idioto
-wepchał się do domu. Postawił walizkę w korytarzu i ruszył w
stronę kuchni -jak tylko zobaczyłem, co nawyczyniałeś. Wsiadłem
w samolot i jestem -rozłożył ręce
-nie musiałeś... -wzruszył ramionami
i otworzył lodówkę. Patrzałem jak wyciąga z niej sok. Opróżnił
za jednym razem całą butelkę.
Kiedy już przestał zwracać na mnie
uwagę. Poszedłem się ubrać. Nie chciałem już paradować z gołym
tyłkiem przed Louisem.
Kiedy wróciłem, mój przyjaciel
siedział na werandzie z piwem w ręku.
-jak tu pięknie -wymruczał jak tylko
mnie zobaczył. Usiadłem obok niego. Zamknąłem oczy i przypomniały
mi się jej oczy. Piękne, duże i takie niewinne. Jej dotyk...
-powiedz mi, co ty wczoraj zrobiłeś.
-uratowałem dziewczynie życie
-odparłem nie otwierając oczu. Nie chciałem ich otwierać, nie
chciałem tracić jej obrazu. Była taka jakaś inna, naturalna.
Działała na mnie i mimo tego, że byliśmy krok od śmierci, przy
niej w ogóle o tym zapomniałem.
Zapomniałem też o tym, że obok mnie
siedzi Louis.
*Britt*
I to uczucie, kiedy ktoś ci coś
wmawia. Mnie ciągle wmawiają, że mój umysł zawodzi, że muszę
się leczyć. To, że nie chodzę, to tylko i wyłącznie wina mojego
umysłu.
Tak! Jestem wszystkiemu winna!
Moją winą był wypadek, moją winą
było to, że Luiza nie chodzi. Moją winą było to, że Thomas ze
mną zerwał i to, że zabrał się za moją siostrę.
Ciągnęłam wszystkich za sobą na
samo dno, a ci co byli na tyle mądrzejsi od reszty, odchodzili za
nim upadli za mną.
Usiadłam na łóżku i rozejrzałam
się po białym pomieszczeniu. Nigdzie nie było mojego wózka.
Naprawdę chcieli mnie tu uziemić, zamknąć abym jeszcze bardziej
zwariowała.
Jakby pozwolili mi wczoraj skoczyć, to
by się pozbyli problemu. Przecież byłam problemem. Mama niby o tym
nie mówiła, ale wiedziałam, że sprawiam jej problem. Cała
rodzina wytyka nas palcem, sąsiedzi nie są też mili. „to matka,
tej obłąkanej”. Tak byłam obłąkana.
Opadłam znowu na łóżko. Czułam jak
świat wali mi się na głowę.
Chciałabym stąd uciec, schować się
gdzieś. Może powinnam żyć, ale gdzieś indziej. Tam gdzie nie ma
mojej rodziny, ani nikogo kogo znam. Tam nikt by nie wytykał mi
tego, że niby z moją głową jest coś nie tak.
Zamknęłam oczy i wtedy zobaczyłam te
niebiańsko niebieskie oczy. To były oczy chłopaka bez imienia. Tak
bardzo chciałam poznać jego imię. Chciałam poczuć jak się je
wymawia.
Uśmiechnęłam się na samo
wspomnienie jego dotyku i słów.
Nagle drzwi się otworzyły i stanął
w nich Ben. Jak zawsze uśmiechnięty od ucha do ucha. Nigdy nie
wiedziałam co doprowadza go do takiej radości. Na co dzień spotyka
się z różnymi historiami i różnymi ludźmi, a jednak mimo tego
zawsze jest w dobrym humorze. Zazdrościłam mu tego. Bardzo chciałam
na nowo poczuć tą radość, która rozpierała mnie kiedyś.
Chciałam choć na chwilę znaleźć się w czasach, kiedy to
wszystko mnie nie przytłaczało.
-Britt -stanął przede mną. Byłam
zdziwiona, że tym razem przyszedł sam i bez żadnych leków.
-porozmawiajmy
Miałam z nim rozmawiać? Ale o czym?
O tym dlaczego, chciałam się zabić?
Przecież dobrze wie, dlaczego to chciałam zrobić. Ciągle mówię
o tym samym. Moje słowa nie zmieniły się od lat. Jeśli przez
ostatni czas nie udało mu się mnie wyleczyć, to myśli, że teraz
mu się uda?
-Britt, proszę -nie odpowiedziałam,
tylko na niego spojrzałam. Nie miałam ochoty z nim rozmawiać.
Mógłby sobie już pójść. -zacznij ze mną rozmawiać! -podniósł
głos, trochę się wzdrygnęłam -wczoraj prawie zabiłaś mojego
przyjaciela -usiadłam, kiedy wspomniał o moim wybawicielu.
-przepraszam -wychrypiałam. Miałam
głos jakbym krzyczała cały dzień.
-mnie przepraszasz? -usiadł na skraju
łóżka i złapał mnie za dłoń -musisz przeprosić, Nialla
-wstał. Podszedł do drzwi, zawahał się na chwilę, ale wyszedł.
Pozostawiając mnie z JEGO imieniem.
-Niall -wyszeptałam sama do siebie.
Podobało mi się jego imię. Takie spokojnie, pasowało do niego.
*Niall*
To nie był najlepszy pomysł rozłożyć
się z Louisem na werandzie z browarem. Teraz na niej leżeliśmy, a
puste butelki piętrzyły się przed nami.
Już czułem, że będę miał jutro
rano kaca i to gigantycznego, a o Louisie nie wspomnę. Biedy, gdy
chciał wstać, upadł. Śmiać mi się z niego chciało za każdym
razem, gdy mozolnie próbował wstać.
Już teraz wiedziałem, że do pokoju
dostaniemy się na czworaka.
-ale wyrżnąłem orła -roześmiał
się Lou. Język mu się tak plątał, że ciężko było zrozumieć
to co mówi. Dobrze, że nie byłem tak bardzo pijany jak on.
-idziemy do łóżeczka -wymruczałem
mu do ucha
-nie dam rady -roześmiał się.
Prawdopodobnie słyszeli go wszyscy w okolicy. Nie przejmowałem się
tym. Sam roześmiałem się głośno.
-chooooooodźźź -ukląkłem na kolana
i pociągnąłem za sobą Louisa. Wylądował na mnie -iiiiiiidziemy
-wstałem i oparłem się o ścianę, a Louis o mnie. To chyba będzie
dużo trudniejsze niż prędzej myślałem.
Obijając się od ściany do ściany
doszliśmy do salony. Louis upadł na kanapę, a ja na stolik.
Jęknąłem kiedy poczułem jak jego kat wbija się w moje udo. Dziś
jeszcze aż tak bardzo tego nie czułem, ale jutro będzie bolało
jak nie wiem co, a do tego siniak.
-mamusiu, gdzie jesteś?! -krzyknąłem.
Louis parsknął śmiechem. Dla mnie to
nie było śmieszne. Ten baran mógł zostać w salonie, ale ja
chciałem wrócić do swojego pokoju i tam zapaść w pijacki sen.
nie wiem jakim sposobem, ale jakoś
dostałem się do schodów. Przede mną była jeszcze długa droga.
Kiedy postawiłem nogę na pierwszym schodku, lekko uderzyłem się w
głowę i wtedy zacząłem mieć zwidy. Na samej górze schodów
zobaczyłem JĄ. Patrzała na mnie z góry i kręciła głową. Jej
mina mówiła: „jak mogłeś doprowadzić się do takiego stanu”.
Osunąłem się po ścianie i usiadłem
na schodku, kiedy zamykałem oczy, ona mnie do siebie wołała. Moja
kochana Ariana.
*
Obudziło mnie mocne szarpnięcie.
Wylądowałem twarzą na czymś zimnym. Otworzyłem powoli oczy.
Leżałem na panelach tuż przed schodami. Musiałem usnąć na
schodach, a teraz po prostu z nich spadłem. Próbowałem się
podnieść, ale silny ból głowy przeszył moją głowę.
-o ja pierdziele -syknąłem i z ulgą
ponownie przytkałem bolącą głowę do zimnych paneli. -Louis!
-nawoływałem swojego przyjaciela. Wolałem sprawdzić, czy żyje
-Loui... -nie miałem siły. Teraz nawet szczęka zaczęła mnie
boleć.
-co się drzesz?! -jego ciemna głowa
wyłoniła się za oparcia kanapy. Jak widać, wypił więcej i nawet
lepiej ode mnie wygląda.
-miałem iść wczoraj do szpitala
-wyjąkałem. Naprawdę chciałem iść wczoraj odwiedzić tą
dziewczynę.
-po co?
-zobaczyć, tamtą dziewczynę
-uniosłem się lekko do góry i dużo upadłem ponownie.
-to pójdziemy dziś.
-w takim stanie?
-w każdym stanie, poznam kobietę, dla
której ryzykowałeś swoje marne życie -jego śmiech odbijał się
długo echem w mojej głowie.
Świetne :)
OdpowiedzUsuńDziękuję:)
Usuńpozdrawiam:*
Szkoda mi tej dziewczyny... ;/ Mam nadzieję, że kiedyś wyjdzie z tego psychiatryka czy jakoś tak :D Pozdrawiam :*
OdpowiedzUsuńTeż mam taką nadzieję;)
Usuńpozdrawiam:*