wtorek, 1 grudnia 2015

Rozdział piąty



*Niall*
Bolały mnie mięśnie. Miałem nadwerężoną rękę. Wczorajszy dzień, dziś dał o sobie znać. Ledwo się podniosłem. Doczołgałem się do łazienki. Byłem tak wypatroszony psychicznie i fizycznie. Nigdy prędzej nie byłem tak blisko śmierci, jak wczoraj. To wszystko było dla mnie takie przytłaczające.
Oparłem głowę o szybę prysznica. Usłyszałem wtedy dzwonek u drzwi.
Wciągnąłem spodnie od piżamy na tyłek i poszedłem otworzyć. Byłem zdziwiony, kiedy zobaczyłem Louisa. Stał, opierając się o walizkę. Musiał dopiero co wrócić.
-co tu robisz, stary? -zapytałem
-sprawdzam, czy żyjesz, idioto -wepchał się do domu. Postawił walizkę w korytarzu i ruszył w stronę kuchni -jak tylko zobaczyłem, co nawyczyniałeś. Wsiadłem w samolot i jestem -rozłożył ręce
-nie musiałeś... -wzruszył ramionami i otworzył lodówkę. Patrzałem jak wyciąga z niej sok. Opróżnił za jednym razem całą butelkę.
Kiedy już przestał zwracać na mnie uwagę. Poszedłem się ubrać. Nie chciałem już paradować z gołym tyłkiem przed Louisem.
Kiedy wróciłem, mój przyjaciel siedział na werandzie z piwem w ręku.
-jak tu pięknie -wymruczał jak tylko mnie zobaczył. Usiadłem obok niego. Zamknąłem oczy i przypomniały mi się jej oczy. Piękne, duże i takie niewinne. Jej dotyk... -powiedz mi, co ty wczoraj zrobiłeś.
-uratowałem dziewczynie życie -odparłem nie otwierając oczu. Nie chciałem ich otwierać, nie chciałem tracić jej obrazu. Była taka jakaś inna, naturalna. Działała na mnie i mimo tego, że byliśmy krok od śmierci, przy niej w ogóle o tym zapomniałem.
Zapomniałem też o tym, że obok mnie siedzi Louis.

*Britt*
I to uczucie, kiedy ktoś ci coś wmawia. Mnie ciągle wmawiają, że mój umysł zawodzi, że muszę się leczyć. To, że nie chodzę, to tylko i wyłącznie wina mojego umysłu.
Tak! Jestem wszystkiemu winna!
Moją winą był wypadek, moją winą było to, że Luiza nie chodzi. Moją winą było to, że Thomas ze mną zerwał i to, że zabrał się za moją siostrę.
Ciągnęłam wszystkich za sobą na samo dno, a ci co byli na tyle mądrzejsi od reszty, odchodzili za nim upadli za mną.
Usiadłam na łóżku i rozejrzałam się po białym pomieszczeniu. Nigdzie nie było mojego wózka. Naprawdę chcieli mnie tu uziemić, zamknąć abym jeszcze bardziej zwariowała.
Jakby pozwolili mi wczoraj skoczyć, to by się pozbyli problemu. Przecież byłam problemem. Mama niby o tym nie mówiła, ale wiedziałam, że sprawiam jej problem. Cała rodzina wytyka nas palcem, sąsiedzi nie są też mili. „to matka, tej obłąkanej”. Tak byłam obłąkana.
Opadłam znowu na łóżko. Czułam jak świat wali mi się na głowę.
Chciałabym stąd uciec, schować się gdzieś. Może powinnam żyć, ale gdzieś indziej. Tam gdzie nie ma mojej rodziny, ani nikogo kogo znam. Tam nikt by nie wytykał mi tego, że niby z moją głową jest coś nie tak.
Zamknęłam oczy i wtedy zobaczyłam te niebiańsko niebieskie oczy. To były oczy chłopaka bez imienia. Tak bardzo chciałam poznać jego imię. Chciałam poczuć jak się je wymawia.
Uśmiechnęłam się na samo wspomnienie jego dotyku i słów.
Nagle drzwi się otworzyły i stanął w nich Ben. Jak zawsze uśmiechnięty od ucha do ucha. Nigdy nie wiedziałam co doprowadza go do takiej radości. Na co dzień spotyka się z różnymi historiami i różnymi ludźmi, a jednak mimo tego zawsze jest w dobrym humorze. Zazdrościłam mu tego. Bardzo chciałam na nowo poczuć tą radość, która rozpierała mnie kiedyś. Chciałam choć na chwilę znaleźć się w czasach, kiedy to wszystko mnie nie przytłaczało.
-Britt -stanął przede mną. Byłam zdziwiona, że tym razem przyszedł sam i bez żadnych leków. -porozmawiajmy
Miałam z nim rozmawiać? Ale o czym?
O tym dlaczego, chciałam się zabić? Przecież dobrze wie, dlaczego to chciałam zrobić. Ciągle mówię o tym samym. Moje słowa nie zmieniły się od lat. Jeśli przez ostatni czas nie udało mu się mnie wyleczyć, to myśli, że teraz mu się uda?
-Britt, proszę -nie odpowiedziałam, tylko na niego spojrzałam. Nie miałam ochoty z nim rozmawiać. Mógłby sobie już pójść. -zacznij ze mną rozmawiać! -podniósł głos, trochę się wzdrygnęłam -wczoraj prawie zabiłaś mojego przyjaciela -usiadłam, kiedy wspomniał o moim wybawicielu.
-przepraszam -wychrypiałam. Miałam głos jakbym krzyczała cały dzień.
-mnie przepraszasz? -usiadł na skraju łóżka i złapał mnie za dłoń -musisz przeprosić, Nialla -wstał. Podszedł do drzwi, zawahał się na chwilę, ale wyszedł. Pozostawiając mnie z JEGO imieniem.
-Niall -wyszeptałam sama do siebie. Podobało mi się jego imię. Takie spokojnie, pasowało do niego.

*Niall*
To nie był najlepszy pomysł rozłożyć się z Louisem na werandzie z browarem. Teraz na niej leżeliśmy, a puste butelki piętrzyły się przed nami.
Już czułem, że będę miał jutro rano kaca i to gigantycznego, a o Louisie nie wspomnę. Biedy, gdy chciał wstać, upadł. Śmiać mi się z niego chciało za każdym razem, gdy mozolnie próbował wstać.
Już teraz wiedziałem, że do pokoju dostaniemy się na czworaka.
-ale wyrżnąłem orła -roześmiał się Lou. Język mu się tak plątał, że ciężko było zrozumieć to co mówi. Dobrze, że nie byłem tak bardzo pijany jak on.
-idziemy do łóżeczka -wymruczałem mu do ucha
-nie dam rady -roześmiał się. Prawdopodobnie słyszeli go wszyscy w okolicy. Nie przejmowałem się tym. Sam roześmiałem się głośno.
-chooooooodźźź -ukląkłem na kolana i pociągnąłem za sobą Louisa. Wylądował na mnie -iiiiiiidziemy -wstałem i oparłem się o ścianę, a Louis o mnie. To chyba będzie dużo trudniejsze niż prędzej myślałem.
Obijając się od ściany do ściany doszliśmy do salony. Louis upadł na kanapę, a ja na stolik. Jęknąłem kiedy poczułem jak jego kat wbija się w moje udo. Dziś jeszcze aż tak bardzo tego nie czułem, ale jutro będzie bolało jak nie wiem co, a do tego siniak.
-mamusiu, gdzie jesteś?! -krzyknąłem.
Louis parsknął śmiechem. Dla mnie to nie było śmieszne. Ten baran mógł zostać w salonie, ale ja chciałem wrócić do swojego pokoju i tam zapaść w pijacki sen.
nie wiem jakim sposobem, ale jakoś dostałem się do schodów. Przede mną była jeszcze długa droga. Kiedy postawiłem nogę na pierwszym schodku, lekko uderzyłem się w głowę i wtedy zacząłem mieć zwidy. Na samej górze schodów zobaczyłem JĄ. Patrzała na mnie z góry i kręciła głową. Jej mina mówiła: „jak mogłeś doprowadzić się do takiego stanu”.
Osunąłem się po ścianie i usiadłem na schodku, kiedy zamykałem oczy, ona mnie do siebie wołała. Moja kochana Ariana.
*
Obudziło mnie mocne szarpnięcie. Wylądowałem twarzą na czymś zimnym. Otworzyłem powoli oczy. Leżałem na panelach tuż przed schodami. Musiałem usnąć na schodach, a teraz po prostu z nich spadłem. Próbowałem się podnieść, ale silny ból głowy przeszył moją głowę.
-o ja pierdziele -syknąłem i z ulgą ponownie przytkałem bolącą głowę do zimnych paneli. -Louis! -nawoływałem swojego przyjaciela. Wolałem sprawdzić, czy żyje -Loui... -nie miałem siły. Teraz nawet szczęka zaczęła mnie boleć.
-co się drzesz?! -jego ciemna głowa wyłoniła się za oparcia kanapy. Jak widać, wypił więcej i nawet lepiej ode mnie wygląda.
-miałem iść wczoraj do szpitala -wyjąkałem. Naprawdę chciałem iść wczoraj odwiedzić tą dziewczynę.
-po co?
-zobaczyć, tamtą dziewczynę -uniosłem się lekko do góry i dużo upadłem ponownie.
-to pójdziemy dziś.
-w takim stanie?
-w każdym stanie, poznam kobietę, dla której ryzykowałeś swoje marne życie -jego śmiech odbijał się długo echem w mojej głowie.



4 komentarze:

  1. Szkoda mi tej dziewczyny... ;/ Mam nadzieję, że kiedyś wyjdzie z tego psychiatryka czy jakoś tak :D Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń