wtorek, 3 listopada 2015

Ten pierwszy



Rozdział nie jest ocenzurowany. Może zawierać przekleństwa i obraźliwe słowa”
*Niall*
-Niall, proszę -oczy Bena świdrowały mnie. Zaczynałem się powoli go bać.
-stary, zrozum. Nie mogę -naprawdę nie mogłem tego dla niego zrobić. Nie czułem się komfortowo w takich miejscach.
-zrób to dla mnie. Jesteśmy przecież rodziną -jego oczy się rozszerzyły i wyglądał jak małe dziecko, które zaraz miałoby się rozpłakać, bo mamusia nie kupiła mu lizaczka.
Zmierzyłem go wzrokiem. To był cios po niżej pasa z jego strony. Dobrze wiedział, że jestem lojalny rodzinie. Ten cholernik wiedział, gdzie uderzyć, ale co ja się dziwię, taki miał zawód.
-Niall -jego uśmiech przypominał teraz uśmiech Kota z Cheshire. Wiedział, że mnie podszedł. Myślę, że jeśli by mógł to teraz by sobie zaczął bić brawo.
Był bratem Denise, a ją kochałem jak własną siostrę, ale w tym momencie miałem ochotę zabić jej rodzonego barta.
Nie rozumiałem dlaczego wszyscy coś chcieli ode mnie. Miałem pierwszy raz od sześciu lat prawdziwe wole, a nikt nie chce dać mi spokoju.
Zastanawiam się kiedy wreszcie odpocznę!
-Ben, jestem zmęczony -byłem coraz bardziej zrezygnowany, a on to widział. Widział jak mięknę
-Naill, proszę...
Czy on nie mógł zrozumieć, że nie mogę iść z nim do tego przeklętego szpitala?! Nie umiem robić za małpkę, która pociesza innych.
Czy nie mógł zrozumieć, że przeraża mnie śmierć!!
Na samą myśl miałem ciarki. Drżały mi dłonie. Musiałem je mocniej zacisnąć na butelce. Jednym duszkiem wypiłem resztę piwa, Ben nie odrywał ode mnie wzroku.
-obiecałem spełnić życzenie jednej z dziewczynek -jego szept drażnił moje uszy -nie zostało jej... -przerwałem mu uderzając butelką o stół. Nie mogłem tego słuchać. To wszystko rozrywało mi serce. Słyszałem w uszach uderzenia swojego serca, mogłem bez przeszkód policzyć jego uderzenia.
-zastanowię się -byłem już na tyle zrezygnowany, że nie miałem sił się już bronić
Kolejny raz Ben nade mną triumfował. Popieprzony psychiatra, wiedział gdzie włożyć kij, alby zabolało i żeby człowiek zmiękł. Lubiłem go, ale w takich momentach jak ten, moja nienawiść do niego rosła. Od kiedy po cichu wkręcił się w naszą rodzinę, robił niezły zamęt.
-jutro o 9 -patrzałem jak wstaje -dzięki, stary -klepnął mnie w ramie.
Miałem ochotę skręcić mu kark. Każdego dnia coraz bardziej miałem ochotę go zabić!
Wkurzał mnie gorzej niż Louis.
Musiałem wziąć kilka głębokich oddechów, alby się uspokoić. Byłem, przecież uważany za spokojnego, ale tak naprawdę w głębi mnie cykała bomba, która niedługo miała wybuchnąć. Tak naprawdę to jestem zły, a dobroć to tylko maska.
-Niall -do kuchni weszła mama. Jak zawsze uśmiechnięta.
-mamo -rozluźniłem się trochę. Przy niej zawsze się uspokajałem
Kochałem wracać do domu. Tu zawsze mogłem się odprężyć, uzyskać spokój ducha. Tu nie musiałem udawać spokoju, bo tu byłem spokojny.
-idź spać , kochanie -poczułem jak całuje mnie w czubek głowy.
-idę, idę -wstałem powoli i mocno ją do siebie przytuliłem. Mogłem oddać wszystko to co mam za takie chwile -kocham cię, mamo -szepnąłem
-ja ciebie też, ale teraz idź spać -zobaczyłem jak ociera łzę. Uśmiechnąłem się do niej. To był najbardziej intensywny rok w moim życiu.
Musiałem odpocząć i cieszyłem się, że mogłem zrobić to w domu.
Usiadłem na swoim łóżku i jak na zawołanie dostałem wiadomość, od Harrego.
Hazz: opalamy dupy!!!!
Bardzo się cieszyłem szczęściem przyjaciela. Od kiedy w życiu Harrego pojawiła się Julia, on jakby zrobił zwrot o 360°. Ożył.
Ja: tylko go nie przypal, bo nie bd miał na czym siedzieć :)
Odłożyłem telefon i położyłem się na łóżku. Czułem się dziwnie. Jako jedyny zostałem w domu. Reszta wybrała się na cieplejsze wakacje.A ja po prostu nie miałem na to siły. Czułem się jakbym miał depresje.Kurwa, chyba naprawdę miałem depresje.
Hazz: nie martw się o nią! za jakiś czas bd mógł ją zobaczyć na żywo :)
Ja: pozdrów Julię :)
Hazz: ona też Cię pozdrawia :)
Wyłączyłem telefon. Naprawdę było ze mną coś nie tak. Może powinienem umówić się na jakąś wizytę u psychologa. Chyba uzależniłem się od pracy i teraz mam syndrom odstawienniczy.
Nie czułem się dobrze, gdy byłem sam.

*Britt*
Chciałabym żyć w miejscu, gdzie nie ma nikogo, w miejscu gdzie jest nicość. W miejscu, w którym nie zrobiłabym nikomu krzywdy.
Może powinnam nie żyć, bo po co żyję? Uprzykrzam tylko innym życie. Nie nadaję się do niczego.
-Britt, kochanie -głos matki wprowadza mnie w jeszcze gorszą depresje. Nie wiem po co ona tu jeszcze przychodzi. Mogłaby mnie zostawić już w spokoju.
Nie odwracam się do niej, wiem co zobaczę znowu w jej oczach. Nie chciałam widzieć znowu żalu, smutku i wyrzutów sumienia. To mnie za bardzo bolało.
-nie teraz, mamo -mój głos był zachrypnięty.
Czułam całym ciałem, ze po moich słowach mama zaczyna płakać. Nie muszę tego słyszeć, aby o tym wiedzieć.
Nie chciałam, aby ktoś się nade mną litował.
-Britt, proszę...
-mamo! -nie wytrzymałam, musiałam krzyknąć. Chciałam aby stąd wyszła, chciałam aby mnie zostawiła. Myślała, że przywożąc mnie tu kolejny raz, to mi pomoże, ale prawda była taka, że ten szpital zabijał mnie powoli od środka. Zabijał moją duszę. Brał ją w swoje łapska i rwał na maleńkie kawałki. Byłam już praktycznie pusta w środku. Nawet nie wiem po co jeszcze żyłam.
„Anioł Stróż, cię uratował” -to były słowa księdza, który przychodził do mnie tuż po wypadku. Nie wierzyłam w Boga, ani w nic co nie mogłam zobaczyć. Bawili mnie ludzie, którzy ciągle się modlili.
Roześmiałam się.
-Britt... -poczułam dłoń matki na ramieniu. Spojrzałam na jej dłoń. Ona pewnie myślała, że jeszcze bardziej mi odbiło. Nawet nie chciała się dowiedzieć co dzieje się w mojej głowie. Ona wolała słuchać innych i oceniała mnie już z góry.
Wariatki powinny siedzieć w zamknięciu.

Ale, czy ja naprawdę byłam wariatką?

2 komentarze:

  1. Wow ;o fajny rozdział :) najbardziej zaciekawiła mnie w nim postać Britt :) Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń